O przeżywaniu czasu

Wytworzyła się pustka, której to, co minęło, wypełnić już nie mogło – a to, co miało nadejść, zostało gdzieś daleko stąd nagle zahamowane, nie może więc się zbliżyć”. Każdy, kto był zakochany – ba, każdy kto czekał na coś niecierpliwie – dobrze zna to uczucie: minuty upływają, ale tak, jakby wcale nie płynęły, a w każdym razie nie przybliżały nas do tego, co oczekiwane

Oto mój dzień: obudziłem się za kwadrans ósma, o ósmej wstałem, poszedłem do kuchni. Zapewne o 8.15 jadłbym już śniadanie, ale przyszedł mi do głowy pomysł na ten artykuł, więc o 8.07 włączyłem komputer i zacząłem pisać. Zresztą artykuł mam oddać dziś, więc najwyższy czas, by do niego usiąść. Dzięki zegarowi i kalendarzowi wszystko jest dokładnie uporządkowane. Nie gubię się w rzeczywistości, a nawet jeśli, to łatwo odnaleźć powrotną drogę: jest wtorek, środa, czwartek, jest ranek, południe i wieczór, jest 8, 8.30, 8.50…

Podobnie z całym moim życiem. Urodziłem się 53 lata, 4 miesiące i 2 dni temu. To może niedokładny pomiar, ale wystarczający. Wiem mniej więcej, w jakim momencie mojego życia jestem – to już na pewno „z górki”, nie „pod górkę”. Na tych, co mają lat osiemdziesiąt, patrzę z podziwem, na tych, co mają dwadzieścia – z zazdrością. Nie wiem naturalnie, co mnie czeka, ale wiem dość sporo o tym, co przeżyłem. Kiedy przyjaciółka spytała mnie niedawno, co robiłem w 2005 r., powoli zacząłem wyłuskiwać z pamięci zdarzenie po zdarzeniu. Mój umysł potrafi przyporządkować wydarzenia określonym datom; nawet jeśli robi to w przybliżeniu i czasem się pomyli, nie gubię się w przeszłości.Były w tej przeszłości okresy, kiedy czas wydawał się płynąć szybciej, i takie, gdy niemal się zatrzymywał. W pięknym opowiadaniu Kornela Filipowicza „Spotkanie i rozstanie” zakochany czeka na małej kolejowej stacji na przyjazd ukochanej. Co chwilę sprawdza na zegarku godzinę, ma wrażenie, że pociąg się spóźnia, denerwuje go, że na stacji nic nie zapowiada jego wjazdu. „Jan miał głupie uczucie, że powstała przerwa w czasie spowodowana jakąś awarią w kosmosie, że w całym wszechświecie nastąpiło zatrzymanie ruchu i dziania się.

Wytworzyła się pustka, której to, co minęło, wypełnić już nie mogło – a to, co miało nadejść, zostało gdzieś daleko stąd nagle zahamowane, nie może więc się zbliżyć”. Każdy, kto był zakochany – ba, każdy kto czekał na coś niecierpliwie – dobrze zna to uczucie: minuty upływają, ale tak, jakby wcale nie płynęły, a w każdym razie nie przybliżały nas do tego, co oczekiwane. Z kolei winnych chwilach zdają się biec zbyt szybko; wtedy miałoby się ochotę, żeby czas na chwilę stanął, żeby można było jakoś „wymknąć się” z jego objęć. To skądinąd bardzo piękna metafora: znaleźć się w objęciach czasu. Czas można przeżywać rozmaicie. Można go traktować jak więzienie, z którego nie sposób uciec, ale też jako dom, w którym mogę mieszkać. Jako żelazny uścisk lub jako przyjazne objęcia. Na rozmaitych kursach i szkoleniach uczy się dziś zarządzania czasem, choć tak naprawdę chodzi o to, jak ten czas – dany czas naszego życia – najlepiej wykorzystać. Niektórzy próbują z czasu i życia „wycisnąć, ile się da”; są zorganizowani, wszystko zawczasu planują, rzucają się w kolejne doświadczenia, żeby nie mieć poczucia, że stracili choćby jeden dzień, a nawet godzinę. Czas jawi im się trochę jak ktoś, kogo trzeba przechytrzyć, jak stale zastawiona pułapka, w którą nie wolno dać się złapać. Mnie podoba się bardziej ta druga koncepcja. Owszem, świadomość upływającego czasu niekiedy napełnia mnie smutkiem. Jednak częściej myślę o tym, że czas jest wielką, ciągle otwartą możliwością. Dopóki jestem, mam swój czas. Nie muszę się z nim „ścigać”, czasem mogę się mu „poddać”, przyjąć to, co przynosi. Owszem, ja także planuję i organizuję, ale częściej to raczej czas„organizuje” mnie.

Pytanie o czas – o jego naturę, ale i jego przeżywanie – jest pytaniem wielkim. Być może w ludzkim życiu nie ma ważniejszego pytania. I być może teraz właśnie jest najlepszy czas, by do niego wrócić.