CO PRACZŁOWIEK MIAŁ NA MYŚLI

Prof. Bogusław Pawłowski, antropolog: Mózg to bardzo kosztowny organ. U dorosłego człowieka pochłania jedną piątą całej energii. Nie każdy organizm może sobie na taki wydatek pozwolić.

ŁUKASZ KWIATEK: Jak bardzo możemy się cofnąć w czasie, żeby wciąż jeszcze można było mówić o człowieku?

BOGUSŁAW PAWŁOWSKI: Na podstawie badań paleoantropologicznych zakłada się, że człowiek współczesny – tzw. Homo sapiens sapiens – istnieje ok. 300 tys. lat.

 

Spróbujmy cofnąć się bardziej – do ostatniego wspólnego przodka człowieka współczesnego i neandertalczyków. Spotkamy jakieś istotne różnice?

Dojdziemy do Homo heidelbergensis. Różnice będą przede wszystkim morfologiczne. I u Homo heidelbergensis, i u neandertalczyków twarzoczaszka wyglądała trochę inaczej. To raczej nie były osobniki, które by pasowały do naszych kanonów estetycznych. Ale znały już ogień, złożone narzędzia, oczywiście łowiectwo. Posługiwały się już jakąś werbalną formą komunikacji – nawet jeśli język ten nie był wyrafinowany jak u Homo sapiens.

Różnice anatomiczne między ludźmi współczesnymi a praprzodkami na pewno były dostrzegalne, ale nie powinniśmy ich przeceniać. Dzisiaj zróżnicowanie w obrębie naszego gatunku może być znacznie większe niż wówczas pomiędzy poszczególnymi gatunkami człowieka. Mamy Nilotów (należą do nich np. Masaje), którzy są wysocy, oraz Pigmejów, którzy są bardzo niscy.

 

Powiedziałby Pan, że takie istoty jak Homo heidelbergensis były ludźmi?

Należą do naszego rodzaju (Homo), mają dosyć duże mózgi (ok. 1250 g). Miały uboższą technologię niż Homo sapiens, ale jeżeli porównamy ich do współczesnych małp człekokształtnych, to nie da się negować ich już zaawansowanego poziomu uczłowieczenia.

 

Skoro jesteśmy przy mózgach: czy wiemy, kiedy one nam tak bardzo urosły?

To nie był proces skokowy, choć jak na ewolucyjne standardy aż trzykrotny przyrost wielkości mózgowia (z ok. 400 g do średnio niemal 1400 g) nastąpił bardzo szybko, bo w ciągu jakichś 2 mln lat. Tak szybki proces umózgowienia można chyba zaobserwować tylko u niektórych morskich ssaków (np. delfinów). Ardipiteki i australopiteki miały mózgi podobnych rozmiarów jak szympansy (ok. 400–500 g). Podobna była też u nich wielkość względna mózgu, czyli stosunek rozmiaru mózgu do rozmiaru ciała.

 

Większe mózgi miały dopiero osobniki rodzaju Homo (to zresztą jedno z kryterium przynależności do tego rodzaju), począwszy od ok. 600 g u Homo habilis czy ok. 800 g u – również ogólnie masywniejszego – afrykańskiego Homo ergaster. Jednak największy wzrost rozmiarów mózgu w stosunku do wielkości ciała (która już się nie zmieniała) miał miejsce między 800 a 200 tys. lat temu.

 

Wydaje się, że duży mózg zapewnia organizmom ogromne korzyści. Dlaczego zatem w innych liniach ewolucyjnych nie doszło do podobnego procesu?

Musimy pamiętać, że mózg, a szczególnie kora mózgowa, to bardzo kosztowny organ. U dorosłego człowieka mózg to zaledwie 2-2,5 proc. masy ciała, a zużywa ponad 20 proc. energii. U niemowląt stanowi on ok. 10 proc. i zużywa ponad 60 proc. energii! Czyż z biologicznego punktu widzenia to nie luksusowy organ? Niewiele organizmów może sobie pozwolić na tak ogromny koszt. Ten „móz- gowy luksus” musi się jednak wpisywać w ewolucyjno-ekonomiczną logikę, dlatego aby taka adaptacja mogła istnieć, musiała przynosić tak dużo korzyści, że warto było dla nich ponosić wysoki koszt. Nie wiemy do końca, jakie czynniki presji selekcyjnej mogły warunkować tak szybką ewolucję mózgowia w naszej filo- genezie. Jedna z popularnych hipotez wiąże ten proces z naszym bogatym życiem społecznym i wyzwaniami, które ono niesie.

 

Wiem, że „umysły nie kamienieją”, jak powtarzają paleoantropolodzy, ale pospekulujmy: o czym myśleli nasi przodkowie kilkaset tysięcy lat temu?

Mamy kilka sposobów uprawdopo- dobnienia naszych spekulacji. Po pierwsze, artefakty. Skoro konstruowali narzędzia, to potrafili przewidywać. Po drugie, pewne cechy współczesnego człowieka prawdopodobnie nie pojawiły się znienacka, tylko miały dłuższy ciąg ewolucyjny. Po trzecie, możemy się posługiwać modelami pierwotnych społeczności: przyglądać się współczesnym łowcom-zbieraczom, a także dokonywać porównań ze współczesnymi szympansami, które też w różnych regionach tworzą różne kultury.

 

Mówi się, że nasze własne umysły są książkami do historii wyzwań, z jakimi się zmagali nasi przodkowie. Jeśli mamy takie wrodzone mechanizmy jak strach przed pająkami czy wężami, to znaczy, że nasi przodkowie mieli z nimi jakiś problem. Odziedziczyliśmy te mechanizmy, ponieważ pozwalały rozwiązywać problemy adaptacyjne.

Nasze mechanizmy umysłowe to ważne źródło informacji o naszych przodkach, ale nie dają nam oczywiście całkowitej pewności. Przyjmuje się np., że 50-30 tys. lat temu żyły społeczności zbliżone do współczesnych zbieraczy-łowców, co nie do końca musi być prawdą. Nie mamy pewności, jak wyglądały struktury społeczne, np. zarządzanie grupą, czy obowiązywała monogamia, czy też powszechna była poligynia etc. Choć gdy dzisiaj widzimy, jak intensywna u obu płci może być zazdrość, to wiadomo, że ta posesywność, chęć posiadania partnera na dłużej niż jedną noc, musiała istnieć już u naszych przodków. Na tej podstawie możemy powiedzieć coś o tym, jak rodziły się nasze emocje i jakie warunki emocjonalne panowały w takich społecznościach.

 

O czym więc nasi przodkowie myśleli?

Pewnie o tym, o czym myślą współcześni łowcy-zbieracze. Jak zaspokoić wszystkie potrzeby. Jak zdobyć pokarm, gdzie go szukać, jak go przenieść, jak zbudować schronienie, rozpalić ogień, ale też jak nakłonić do seksu potencjalnego partnera. Planowali. Musieli też być ostrożni – złamanie czy zwichnięcie było problemem znacznie większym niż dzisiaj. Musieli zapamiętywać topografię – choćby miejsca, gdzie można zdobyć miód, gdzie są termitiery, źródła wody pitnej albo schronienie na nocleg. Zastanawiali się, kiedy się przemieścić – znali pory roku. Mieszkańcy chłodniejszych regionów musieli się w coś ubierać, same adaptacje fizjologiczne na pewno im już nie wystarczały.

Możemy sobie wyobrazić, że występował podział ról. Mężczyźni byli odpowiedzialni za polowania, łowienie ryb. Kobiety zajmowały się dziećmi, zbierały jagody, wykopywały jadalne bulwy, częściej przygotowywały posiłki. Raczej nie były dyskryminowane, ponieważ to one ostatecznie dostarczały więcej jedzenia. Dziś wiemy, że zbieraczki zapewniają przeciętnie więcej kalorii (w sumie ok. 60 proc.) niż myśliwi, na których nie zawsze można polegać.

Dzieci musiały się bawić, zapewne w miejscach doglądanych przez dorosłych. Nasi przodkowie skupieni byli w dużym stopniu na interakcjach między- osobniczych, uczyli się, jak postępować z relacjami w grupie. Pod tym względem myśleli o tym, o czym w zasadzie my też często myślimy.

 

Całość artykułu na: https://www.tygodnikpowszechny.pl/co-praczlowiek-mial-na-mysli-165023